Dzisiaj będzie wyjątkowo kulturalnie.
Z sejmowych stenogramów:
Poseł Józef Rojek: "Jeżeli chodzi o tę ustawę, to myślę, że pani poseł Wróbel już powiedziała, dlaczego dzieje się to teraz. Ano tak: Panu Bogu świeczkę, diabłowi ogarek, trochę tu, trochę tu i... "
(Oklaski)
Wicemarszałek Marek Kuchciński:" Diabłowi..."
Poseł Józef Rojek: "...lub diabłu... Może być i diabłu. Może nie używajmy tutaj tego słowa, nie ma potrzeby."
(źródło deser.pl)
Jeśli diabeł istnieje (w co wątpię) i, dodatkowo zafiksowany jest na szczegółach, to gdzie jak gdzie, ale w Parlamencie nie ma zupełnie nic do roboty. Cała dogmatyka zła opiera się bowiem na prawdzie, iż szatan jest nieco (tylko) głupszy od boga (w przeciwnym wypadku cały misternie ułożony system eschatologicznego dualizmu poszedłby się bujać), a więc, z definicji niejako, nie powinni go interesować głupcy.
Boga (jako równorzędnego partnera dla diabła) również, jak sądzę, nie trzeba by mieszać do spraw politycznych (stworzony na obraz i podobieństwo człowieka mógłby zwyczajnie tego nie wytrzymać).
humor.sadurski.com
Powtórzenie przeze mnie znanego Narodowi truizmu, że jego przedstawiciele to banda przekrętasów i głupków uwłaczało by (jak sądzę) inteligencji Czytaczy. Zresztą Naród, słuchając ostatniej sejmowej pyskówki, miał okazję przekonać się o poziomie mentalnym Naczelnych Władz. Bitwa stoczona przez Premiera i Prezesa wyglądała jak kłótnia dwóch wyrostków z przedmieścia. Nie było w tym ani polotu, ani logiki, ot, batiary (jak mawiała moja ś.p. Babcia) pokłapali jadaczkami, byle by coś z siebie wypierdzieć, a co wypierdzieli - poszło w eter. Z eteru wyłapali to dziennikarze, zaśmiecając w chwilę później i gazety, i telewizyjne audycje, i portale internetowe - opracowaniami, komentarzami, polemikami (na cholerę komu potrzebnymi) jak gdyby najważniejszym newsem dnia był ten - kto komu bardziej dowalił.
Co zabawne - w dość szybkim tempie pismaki wszelkiej maści, przejęli sejmową retorykę i zaczęli nawzajem kopać się po kostkach. Nie mam najmniejszej nawet ochoty cytować rzeczonych, była by to zwykła strata czasu, zbędna reklama, a do tego - z całą - pewnością szarganie niektórych pismaczych świętości (jak wiadomo, niektórzy publicyści miewają fioła na swoim punkcie).
Jedno wydaje się być pewne - debata publiczna została sprowadzona do werbalizacji osobistych urazów.
Merytoryczną dyskusję zastąpiono ekspresją kultu własnego "ja", i jeśli w przypadku polityków to nie dziwi, o tyle w przypadku dziennikarzy (czy nawet blogerów) - jest całkowicie niezrozumiałe.
Tyle na dziś, kończąc zaś (wyjątkowo kulturalnie),
posłucham sobie tego::
posłucham sobie tego::