sobota, 5 maja 2012

Polowanie na dziwki


Muszę Was rozczarować. Nie zamierzam tracić czasu na dywagacje na temat nowego, wybranego przez Naród piłkarskiego "hymnu". Jaki Naród, taki hymn. Nie mam też najmniejszej ochoty zżymać się na zachodnich polityków, którzy chcą zbojkotować EURO na Ukrainie. Wystarczy, że ta banda hipokrytów, zabroniwszy dziennikarzom zadawania niewygodnych pytań chińskiemu notablowi podczas jego ostatniej wizyty w Brukseli, przekroczyła granicę wszelkiej przyzwoitości. O rodzimych kretynach pisuję na co dzień, więc tym bardziej nie zamierzam odnosić się do wojny kaczyńsko - ukraińskiej o piękną Julię, zwłaszcza, że to kolejna w życiorysie Prezesa, zapewne będą i następne. Prócz Rosji, mamy jeszcze kilku sąsiadów, których warto było by rozbawić.

Zanim przestanie być miło - mała sugestia na temat piosenki na mistrzostwa. Może, następnym razem, zamiast rozpisywać idiotyczne plebiscyty dla kiboli, po prostu zatrudni się kogoś, kto się naprawdę na muzyce zna? Ta metoda najlepiej sprawdziła się podczas Mistrzostw Świata w piłce kopanej w 2006 w Niemczech.




 ...


Władze Aten już wiedzą jak poradzić sobie z nielegalnymi prostytutkami. Opublikowały w prasie zdjęcia 12 dziewczyn, przyłapanych na nieopodatkowanym dawaniu dupy, a do tego zakażonych wirusem HIV. Pomysłodawcy tej medialnej akcji tłumaczą się tym, iż poprzez upublicznienie wizerunków "hiv - owych panienek", chcieli dotrzeć do ich klientów, by ci z kolei zgłosili się na konieczne badania i tym samym ocalili i własne życie i zdrowie swoich najbliższych.




To bodaj najokrutniejsze skurwysyństwo o jakim ostatnio słyszałem. 
Oto, pod pręgierzem, stanęło w rządku dwanaście chorych kobiet, których nikt nie zapytał - ani o zdanie, ani o to, czy przypadkiem (!) nikt ich do puszczania się nie zmuszał. Widać, aparat władzy wyszedł z założenia, że dziwka to dziwka i żadnych praw mieć nie powinna, o godności osobistej nie wspominając.
Ciekawe, że nikt nie wpadł na pomysł, by sfotografować alfonsów - pewnie dlatego, że greccy urzędnicy wysoko sobie cenią ich pracę.
A klienci? Na badania zgłaszać się mogą anonimowo, bo państwo doskonale dba o ich dobra osobiste.




Przepraszam uprzejmie - dlaczego publikowanie zdjęć kurew jest w porządku, a zamieszczanie fotek kurwiarzy już nie? Dlaczego w narodowym katharsis nie posunięto się dalej i nie sprzedano głodnemu igrzysk społeczeństwu  także facjat płacących za seks samców? Skąd w ogóle wziął się ten nieludzki i sprzeczny z wszelkimi zasadami przyzwoitości pomysł?
Grecka prasa przekonuje, że było to konieczne, albowiem istnieje poważne przypuszczenie, że owe panie zarażały swoich "kochanków" rozmyślnie. Przypuszczenie - nie pewność. Pewne jest jedynie to, że owych "kochanków" nikt nie zmuszał do tego, by szli "na boki" i wsadzali to i owo tam i ówdzie bez gumek, a panie - nie sprzedawały by seksu, gdyby nie miały klientów. Ale - dziwnym trafem - helleńskie media jakoś o tym milczą.

Ktoś, kto publicznie piętnuje i dyskryminuje nosicieli wirusa HIV, niezależnie od motywów, jest sukinsynem, pozbawionym szacunku dla ludzkiego życia i godności.




A, jeśli, w świetle prawa, w wydawałoby się cywilizowanym państwie, jego organy do spółki z mediami urządzają sobie polowanie na dziwki - nie wiem jak Was, ale mnie to przeraża.


Materiały do tego posta - Fundacja Panoptykon/GW
Nie umieściłem tu opublikowanych zdjęć tych 12 kobiet, choć mogłem. Sądzę, że rozumiecie, dlaczego.

piątek, 4 maja 2012

Nie wińcie tęczy za deszcz



I nigdy nie wiń tęczy za deszcz,
naucz się zapominać
przynoszące ból wspomnienia,
bo choć lata szepczą ci,
by przeżyć wszystko jeszcze raz -

- nigdy nie wiń tęczy za deszcz...



moody blues (tłum. Brunet)

czwartek, 3 maja 2012

Duety

MOTTO DNIA: Pieprzyć politykę, mamy w końcu święto.

W zaklętych czeluściach mojej szafy, tam, gdzie światło słoneczne nie ma najmniejszych szans, bezładnie i bezwładnie rozrzucone, tkwią od lat zapomniane piosenki. Piosenki, których nikt już nie pamięta, nikt nie słyszał, które, od czasu do czasu pozwalałem sobie, jedna po drugiej wyjmować i obdarzać nimi Czytaczy mojego onetowego bloga. A kiedy okazywało się że i owszem, pamiętają, słuchali - za każdym razem zachwyt mój szczytował.
Są utwory, przy których nie można nie szczytować.

Na dziś wybrałem duety. Specyficzne, jedyne w swoim rodzaju.


Rzadko bywam sentymentalny, mimo tego, że przecież nikt mi tego nie zabronił.
A zresztą - po cholerę się tłumaczę - sami posłuchajcie.



Droga do piekła wybrukowana jest złotem,
dla mnie wszystko jest jasne,
moja historia tu się nie kończy,
a wszystko co mam, jest tutaj.
(...)
Dzięki tobie mam wolę życia,
wszystko co mi dałaś,
teraz nie mam niczego, nic do stracenia,
prócz tego, że mogę stracić ciebie (...) 


 John Wetton & Anneke van Giersbergen


Zacznij podróż,
gdy świat drży,
a obcy wołają cię po imieniu.
Weź wszystko o czym marzysz,
każdego ranka -
zarzewie płomienia -
wspomnienia za przewodnika.

Jesteś przyjacielem,
a czas - to nie wróg.
Będę czekał...

I w końcu
znajdziesz mnie tu znów,
jeśli naprawdę mnie potrzebujesz -
wystarczy że dasz znak.
Jeśli jesteś sama,
w moim sercu znajdziesz dom,
do którego prowadzą wszystkie drogi,
który jest twój.
W końcu...


 John Wetton & Annie Haslam

Moje tłumaczenia tekstów piosenek, podobnie jak i cała ta notka, są sklecone całkowicie ad hoc. Ale, żeby była jasność - bimba mi to, czka i powiewa. Wystarczy, że, wraz ze mną, choć przez chwilę, posłuchacie. 
Wino otworzyłem, więc świętujmy.





  
A na koniec - jedna z zeszłorocznych perełek.


John Wetton & Anneke van Giersbergen

środa, 2 maja 2012

Dupodajnia

Jeśli ktoś z Was nie ma dziś ochoty na czytanie o polityce, niech od razu przejdzie do części muzycznej.


W czasie, gdy, jako typowy przedstawiciel inteligencji pracującej, świętowałem Pierwszego Maja z godnością i umiarem (o jakie nikt by mnie nawet nie podejrzewał), w Warszawie, dwóch partyjnych liderów kłóciło się o to, który z nich jest bardziej lewicowy. Od kiedy bowiem okazało się, że potencjał intelektualny całej polskiej prawicy jest porównywalny z IQ stułbi bałtyckiej, każdy, uważający się za w miarę normalnego, chce być po drugiej stronie barykady. Za wszelką cenę. Efektem tego jest sytuacja, gdy - TU - prawicowi troglodyci siedzą w betonowych schronach, okopani, zaminowani i okręceni drutem kolczastym, zaś TAM (gdzie stało ZOMO) - lewicowe pospolite ruszenie, okrakiem, okupuje naprędce usypany szaniec. Szaniec - regularnie podmywany, sypiący się i rozlatujący pod ciężarem gatunkowym gwiazdorskich tyłków "lewackich" elit.

Muszę przyznać, że nie zawiodłem się ani na Leszku Millerze ani na Januszu Palikocie. Obydwaj panowie, każdy w swoim stylu, zrobili wszystko, bym nigdy więcej na nich nie głosował. Ich "pojedynek" bowiem okazał się być nową edycją kiczowatego teleturnieju dla celebrytów.

Najpierw dał głos lider Ruchu pod wezwaniem Samego Siebie. Jego wystąpienie bardziej niż deklarację programową przypominało stend - up - owy występ podrzędnego komika.To była jedna z większych ściem, jakich byłem świadkiem. Chwilami miałem wrażenie, że Palikot sam nie rozumie tego co mówi. Jeśli budowanie państwowych fabryk, które, działając w ramach gospodarki kapitalistycznej miałyby zatrudnić miliony bezrobotnych i zapewnić dostatek w kraju nad Wisłą jest receptą na naprawę chorego systemu, to ja dziękuję. Optymizm może i wart podziwu, ale nie chciałbym doczekać wykonania.
Niestety - JP nie przygotował się należycie do występu. To co powiedział o odnawialnych źródłach energii, ekologii i elektrowniach atomowych ani kupy, ani dupy się nie trzymało. Być może któryś z partyjnych doradców powinien był uświadomić swojego szefa, że - po pierwsze - Rosja nie jest głównym eksporterem wzbogaconego uranu, po drugie - energia "wiatrakowa", jak do tej pory, wymaga niewyobrażalnie wielkich dotacji nawet w znacznie bardziej rozwiniętych technicznie od Polski krajach, a po trzecie - biorąc pod uwagę, iż wiatraki wykorzystuje się jedynie w około 20 procentach, jedynymi, którzy mogą na nich cokolwiek zarobić, to właściciele gruntów, na których owe urządzenia postawiono.
Kiedy usłyszałem o likwidacji ZUS- u i obniżeniu podatków zacząłem się zastanawiać nad tym, jak wąska jest granica między psychodelią a schizofrenią. Ktoś, kto podpisuje się pod reformą emerytalną rządu, a równocześnie zmiany te kontestuje, to albo robi sobie ze słuchaczy jaja, albo jest zwyczajnie naćpany. Sam zresztą doszedłem do wniosku, że od tej pory - zamiast zapalić jointa - będę puszczał sobie palikotowe przemówienia. Efekt będzie ten sam, a przynajmniej nikt się nie będzie czepiał.

JP może sobie "zmieniać oblicze ziemi, tej ziemi" (w końcu inicjały zobowiązują) jak chce, ale i tak z R(i)P jest taka lewica jak z koziej dupy trąba.







Z nieukrywaną złośliwą satysfakcją stwierdziłem natomiast, że szef SLD potrafi śpiewać "Międzynarodówkę". Przypomniał sobie też, że nie lubi kapitalizmu. Cóż, lepiej późno niż wcale.

Celebryta Miller, nim znów przyjdzie czas wyprowadzić sztandar (po raz który z kolei?), pomachał sobie rękami, pokrzyczał i poudawał. Odstawił kolejną ściemę. Rzucił parę frazesów, nie siląc się zresztą na jakieś wyszukane socjotechniczne chwyty, bo w sumie - to po co? Przezornie nie wspomniał o podatku liniowym (przynajmniej ja nie słyszałem), za to długo mówił o wspaniałych perspektywach polskiej lewicy. Śmiem wątpić, czy pod przewodnictwem "biura politycznego" złożonego z "dziadków Czarzastych", Sojusz Lewicy Demokratycznej będzie w stanie za trzy lata wejść do Sejmu, o ile wcześniej, świeżo odnowionych szorstkich męskich przyjaźni znów szlag nie trafi.
Konstrukcja "wyremontowanej" millerowej partii coraz bardziej zaczyna przypominać hierarchiczny porządek kościoła katolickiego. Cały partyjny aparat złożony jest bowiem ze stojącego na czele, wybieralnego, "nieomylnego" papieża i skupionego wokół niego kolegium kardynalskiego - zamkniętego gremium, tworzącego nie tyle strukturę władzy, ile wspólnotę interesów. Jak dowodzą wyniki ostatnich wyborów na Mazowszu - znacznie łatwiej można było kiedyś zrobić karierę w PZPR, niż dziś w regionalnej "wierchuszce" Sojuszu.
LM -tanimi gestami i pustosłowiem - mnie - potencjalnego lewicowego wyborcę - nie przekonał. Zdaję sobie sprawę z tego, że podobno tylko krowa nie zmienia poglądów, ale od polityka, mającego aspiracje bycia przywódcą polskiej lewicy, oczekuję właśnie tego, by był krową.

W Święto Pracy, zamiast porcji soczystej wołowiny, dostałem stary i wysuszony kawał żylastej wieprzowiny.





Kiedy oglądam powtórki wczorajszych wystąpień, przypomina mi się historia pewnej młodej intelektualistki, która swego czasu, przez kilka tygodni próbowała przekonać mnie, jak wielkim darzy mnie uczuciem, po czym, bezszelestnie, wślizgnęła się do wyra mojego kumpla, niwecząc jednym bezmyślnym ruchnięciem wszelkie szanse na ewentualną zmianę nazwiska.

Polska tak zwana "lewica" ma dobry bajer i całkiem niezłą prezencję. Nie mam jednak żadnych wątpliwości co do tego, że w dniu robotniczego święta, najzwyczajniej dała dupy.


A teraz - zapowiadana wcześniej część muzyczna.




poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Człowiek w turbanie

Na wstępie, pragnę poinformować Czytaczy, iż z powodu uroczystej celebracji katolicko - prawosławnego pojednania, wczorajszego posta szlag trafił.
Mnie nie trafił - jedynie dzięki ponadstandardowej podaży płynów i benczowym zakąskom o cudownych, regenerujących wątrobę, właściwościach.
Dzisiejszy poranek, być może, do najbardziej rześkich nie należy, ale, wziąwszy pod uwagę ilość etanolu, przypadającą w dniu wczorajszym na osobę, i tak powinienem cieszyć się, że żyję.




REKLAMA SPOŁECZNA


 PO REKLAMIE 



Jak w przypadku większości ekumenicznych zlotów, tak i w dniu wczorajszym, obie strony doszły w końcu do jasnych, konstruktywnych wniosków, które pozwolę sobie zawrzeć w kilku podpunktach:
- "pół litra na głowę" w znacznym stopniu uniemożliwia przyswojenie sobie podstawowych zasad łacińskiej gramatyki (na przykładzie "Pater Noster").
- "litr na głowę" powoduje tak zwaną dysocjację manualną - zjawisko polegające na tym, iż osobnik - bez względu na wyznanie - nie jest w stanie sprecyzować, jaką ręką i w którą stronę należy prawidłowo wykonać znak krzyża.
- "powyżej litra na głowę" czyni zaś cuda - brać chrześcijańska zaczyna mówić "językami ludzi i aniołów" (czyli w esperanto).
- "dawka subletalna" z kolei - nasuwa wniosek, iż pojęcia takie jak: prozelityzm, papizm, zamach smoleński, Unia Europejska, Tuskolandia nie mają głębszego sensu, albowiem "i tak wszyscy jesteśmy Żydami", za wyjątkiem posła Macierewicza, który nie jest również Talibem. I - nigdy nim nie zostanie, ponieważ nakrycie głowy tej grupy religijnej zwyczajnie nie przypadło mu do gustu, czemu dał wyraz, pozywając do sądu tygodnik "Newsweek".



W sumie, to ma chłop rację. Wiosna idzie, ciepło jest, pod zwałami materiału czerep spocony, temperatura ciała podwyższona, tok myślenia spowolniony. Baranina jest łykowata, niesmaczna, a wieprzowiny jeść nie wolno. Pić - też nie wolno. Nadgniłe resztki żarcia, dyndające w brodzie nie pozwalają się skupić. Długa sukienka krępuje ruchy. Sikanie zaś pod drzewem staje się o wiele bardziej skomplikowane, niż do tej pory.
Ale najgorsze jest obrzezanie. To już - nie do pomyślenia.

A propos -
http://pornoszop.blog.onet.pl/Napletkowo,2,ID326963479,n

I to właściwie byłoby na tyle. No bo cóż można dodać?

Na zakończenie zaś - proponuję Wam wygodnie usiąść w fotelach, założyć słuchawki i... na blisko pół godziny odpłynąć... Bez posła Macierewicza, rzecz jasna.