By Go uczcić, mógłbym napisać wiersz (choć - nie, wiersz nie), opowiadanie, ba - powieść, zaśpiewać piosenkę (to też niespecjalnie), zagrzebać się w kiczowatej patetyce, ronić łzy wzruszenia. Ale po co? Czy nie wystarczy, gdy, prosto z mostu, bez żadnych upiększeń, napiszę zwyczajnie:
DZIĘKUJĘ TATO
Za to, że zawsze mogłem i mogę nadal liczyć na Ciebie w każdej sytuacji.
Za to, że dla Ciebie nigdy nie byłem przegrany, podczas, gdy inni mieli mnie gdzieś.
Za Twój spokój i opanowanie.
Za wspólnie, w tajemnicy przed Mamą, wypite piwo.
I za to, że pewnie wkurzysz się na mnie za tytuł tej notki, ale, wiesz - trochę dorosły już jestem to i przekląć czasem wypada.
Ale za to dedykacja, jedynie dla Ciebie - taka, jaką lubisz.
Za to, że jesteś.
Ktoś z Was kiedyś zapytał mnie, czy potrafię pisać wiersze. Otóż - nie potrafię. Nikt nie potrafi, wiersz jest jak kupa - sam wychodzi, wypływa, wyślizguje się, a im bardziej spocone czoło, ciepły, parujący niczym w ostatniej scenie "Szamanki" mózg, tym słowoklectwo bardziej wysublimowane, ułożone,niczym puzzle. Nie, żeby od razu zmuszało do myślenia - co to, to nie. Przyjmijmy - samo wychodzi.
Ktoś z Was kiedyś zasugerował opublikowanie przeze mnie na tej stronce kilku wierszowanych wypocin. Proszę więc uprzejmie. Zawszeć to jakiś przerywnik lepkiej bezczelności.
szybkim oddechem zabijam milczenie
zduszonym krzykiem zarażam jak aktor w ciemności sam tylko na scenie
nie jestem lecz tylko się zdarzam
uda rozchylasz w mojej głowie dźwięki i nie wiem co dalej być może na ustach pytania zagłuszyć chcą lęki
choć wiem już nie lepiej lecz gorzej
gdy wstaniesz przywita poranek bezwstydnie twój zapach zostanę znów sam napiszę na kartce przy łóżku te słowa
miewam cię lecz wcale nie mam
...
niebo tamą przekreślone w górze sennie
nawet nie wiem czy ty śmiejesz się dziś do mnie
raczej ze mnie
i choć puste drzewo igra konarami
nic się dalej nie wydarzy między nami
lęk obdarty dziś ze skóry został nagle
okręt ruszył mimo wiatru lecz nie w żagle
cisza wkradła się w pół słowa jak szalona
to nie kwiat w donicy zdycha
to ja konam
...
zrozum
śmierć nie zapuka nagle jak gość
ona tu jest
...
I to byłoby na tyle. Podobać się nie musi, byleby się dobrze śpiewało. Szczególnie po dwóch głębszych.
Po przeczytaniu Waszych, pełnych tęsknoty, komentarzy pod poprzednią notką, niemal zszedłem ze wzruszenia. Początkowo odebrało mi jedynie mowę, później dołączyły się dolegliwości gastryczne, do chwili, aż wybuch jelitowej ekspresji zakończył ten emocjonalny festiwal. Cóż, finis coronat opus.
Pytacie, gdzież to się podziewałem, odpowiadam - wraz z Królikiem Benczem odpoczywaliśmy na łonie natury, łonie - podzielnym, niejednorodnym - złożonym (specialite de la maison) z zielonej trawki i benczowego podbrzusza. Jak wiadomo, frykcja uniemożliwia płynne klikanie w klawiaturę - stąd moje blogowe milczenie.
Gabiszon (Królik Bencz) to uczuciowe stworzenie. Prócz nieskalanej, przeczystej szekspirowskiej miłości, jaką od lat obdarza niedoścignionego czeskiego Staropramena, pała również (bez podtekstu) niezgłębionym i trudnym do zrozumienia przeze mnie uczuciem do futbolu. Niezwykłym - podszytym wiedzą i doświadczeniem - bo nie dość że potrafi przewidzieć spalonego, nie czeka (jak większość damskiej widowni) na zwyczajową wymianę koszulek, to jeszcze nie odpuści nawet minuty z doliczonego czasu gry, okraszając każdą stratę piłki okrzykiem, którego nie powstydziłby się żaden kibol.
Jednym zdaniem - cud, nie kobieta.
Dzisiejsza notka pierwotnie miała być zbiorem benczowych cytatów dotyczących gry polskiej reprezentacji, tą koncepcję odrzuciłem jednak po konsultacjach ze znajomym prawnikiem. Przeciętny piłkarz to kretyn, ale wrażliwy, łatwo go urazić. I stać go na szlajanie się po sądach. Zwłaszcza po wypłacie.
Dziwię się tym, którzy krytykują PZPN za premię, jaką otrzymali po zawodach przegrani futboliści. Zakładając, iż wysokość renty powinna być wprost proporcjonalna do stopnia niepełnosprawności - nie widzę tu żadnego przegięcia.
Po pierwsze, to sami piłkarze, przez mistrzostwami, zażądali takiej kasy, tylko frajer mógłby sądzić, że mieli w planach ją wygrać, a nie jedynie - zarobić. Po drugie zaś - skoro "dziadki" płacą za samo wyjście na boisko - po cóż się wychylać?
Po wczorajszej konferencji prasowej, na której Grzegorz Lato oświadczył, że ze stanowiska nie ustąpi, mimo, że kilka miesięcy temu stwierdził zupełnie co innego, wszyscy na nim psy wieszają. Niesłusznie. Prezes nie jest kompletnym idiotą, od kompletnego idioty różni jedna podstawowa umiejętność - umiejętność liczenia.
Kto z Was, mając, w perspektywie kilku miesięcy, kilkuzerowy uznaniowy przelew w euro, dobrowolnie zwolniłby się z roboty?
Jak bowiem donoszą papużki (bynajmniej - nie - drobnofaliste), po obliczeniu utargu, kilka miesięcy po zakończeniu mistrzostw, UEFA zwyczajowo odpala niezłą sumę szefowi związku kraju - organizatora. A przecież Lato ślubów ubóstwa nie składał, a nawet jakby składał, to i tak nie ma żadnego powodu, by ich dotrzymał.
Najzabawniejsi są jednak politycy. Już podnieśli wrzawę, że skandal, że złodziejstwo, że korupcja, już tam, w ciszy swoich gabinetów smażą nową ustawę "o futbolu" - umożliwiającą organom państwa wpływanie na rodzime skostniałe piłkarskie struktury.
Panie i panowie - gówno im zrobicie.
Nie jesteście w stanie zmusić zdemoralizowanego półgłówka do tego, by szybciej biegał, ani do tego, by nauczył się strzelać bramki. Te umiejętności reprezentantom Polski do niczego nie są potrzebne.
Nie naślecie na PZPN żadnych adwokatów, ani kuratorów, bo europejska federacja natychmiast wywali z pucharowych rozgrywek nadwiślańskie kluby, a tego Wam kibole nie darują.
Pozostało Wam jedynie przyglądać, zżymać się i kląć, bo może i w tym wszystkim idzie jedynie o kasę, ale - tym razem - nie o Waszą.