czwartek, 12 grudnia 2013

Historia pewnego romansu - czyli - gdzie byłem jak mnie nie było.

Drogi Czytaczu, zamknij oczy, głęboko odetchnij, przywołaj tym samym, poza ekran wpół zaciśniętych powiek obraz kobiety doskonałej, niezwyczajnej i jedynie Tobie znanej, takiej, o której marzyłeś wielokroć. Nocami zakrapianymi wódką, gdy jej obraz powracał, to znów spływał łzami, niczym rozcieńczona farba ze sprofanowanego dłonią malarskiego troglodyty obrazu, rozmywał się, wracał - zazwyczaj przeciągłym pieczeniem w okolicy serca, brakiem tchu, lepkim, chłodnym potem, inkrustującym drobnymi kroplami twoje czoło, przyspieszał oddech, aż do zupełnego zatrzymania - w zachwyceniu.
Wyobraź sobie, że owa kobieta, w doskonałości swej, na wyciągnięcie dłoni stoi przed tobą. Jej kształty - płyną, ponad ziemią unoszą cały ciężar łez, które przygotowałeś na tą okazję- symboli kolejnej porażki. Odwraca się do ciebie, uśmiecha, w jej oczach łatwo dostrzeżesz to,na co tak długo czekałeś. Jej spojrzenie wybrzmiewa muzyką,kolejne takty, frazy, kontrapunktem cieniowane, kantatycznie -majestatycznie - dostojnie. Alt i bas. Sopran i tenor. W jedno złożone, modelują czasoprzestrzeń niezliczonymi błyskotkami, pływającymi w powietrzu, rozjaśniającymi, zakrzywiającymi zarówno światło. Zatrzymującymi czas.
Dotyk jej dłoni, zaskakujący swą nagłością i banalnością - niebanalnością,  smak jej ust, gładkość szyi, niespotykaną wrażliwości warg, uszu, drżenie dłoni, ud, na wpół zduszony krzyk - niczym polifonia - kulminacja ezoterycznego rytuału, mistycznego chorału, katharsis.
Wraz z wybrzmieniem ostatniego dźwięku - zaczynasz rozumieć. Niepostrzeżenie, nierealnie,stałeś się jej własnością. Jej,tej, której nigdy nie nazwiesz swoją, obojętnie, jak bardzo tego pragnąłbyś. 

Z czasem - nauczysz się zaprzeczać.

To bardzo prosta historia.



14 października 2013 roku: Szanowni Państwo.Chciałbym do Waszej wiadomości przesączyć - bynajmniej nie spreparowanego newsa - że oto - zostałem przez absolutnie obiektywne jury - mianowany chórzystą w stopniu tenora. Nie jest to żart - dziś wieczorem moja krtań przeszła wstępne warsztaty i została nawet wyróżniona (co w mojej ocenie bliższe jest raczej P.K.Dickowi niż Lemowi). Jednym zdaniem - połechtany profesorskim IMPRIMATUR - rozpoczynam próby - i chór Wam do tego.

Minęły trzy miesiące. Nigdy nie przypuszczałem, że reżim, oparty na dwóch lub trzech wieczornych próbach w tygodniu, codziennych ćwiczeniach dykcji, emisji, solmizacji, bel canta, niepostrzeżenie przeistoczy się w życiowy rytm, kolejnymi oddechami znaczący uniesienia nigdy nie spełnionych kochanków. Podobnie,jak ten dziwny rodzaj podniecenia, ktory towarzyszy tajemnym schadzkom, fałszywie skrywanym karesom, delikatnym muśnięciom dłoni, wstydem podszytym spojrzeniom - istniejącym jedynie po to, by w końcu wybuchnąć szaleńczą namiętnością - pozbawionym lęku i zahamowań nieopanowanym pędem ku rozkoszy. Ku zatraceniu.

Zresztą - sami posłuchajcie...

KLIK



9 grudnia 2013 roku: Chór Cantores Veiherovienses z podwójną nagrodą!!! Na VIII Festiwalu Pieśni Adwentowych i Bożonarodzeniowych w Bratysławie zdobyliśmy Złoty Dyplom, otrzymując najwyższą punktację spośród wszystkich zespołów biorących udział w konkursie. A nasz szef artystyczny, prof. Marek Rocławski otrzymał nagrodę dla najlepszego dyrygenta!!!




W żadnych słowach, nie jestem Wam, Drodzy moi, w stanie opisać mej dumy. Dumy i zaszczytu, jakiego dostępuję, będąc częścią Zespołu - pod batutą tak znakomitego Dyrygenta. Człowieka, który odnalazł we mnie muzykę. I wśród ludzi, z którymi łączy mnie zarówno zwykła przyjaźń, jak i nieosiągalna dla mnie do tej pory - niemal mistyczna więź. Kto tego nie doświadczył - nie zrozumie.
Choć, przecież, wystarczy posłuchać...

KLIK

Muzyka jest jak kobieta. Wyniosła, wymagająca, podniecająca, niewdzięczna. Ta, której nigdy nie powiesz, co czujesz. Zresztą - nie musisz. Ona to wie.
Znalazłem swoje miejsce.

CHÓR MIESZANY
CANTORES VEIHEROVIENSES
POD DYREKCJĄ PROF. ZW. MARKA ROCŁAWSKIEGO



A na sam koniec - perła:

KLIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

nawrzucaj